sobota, 20 września 2014

17.09 Spowrotem w drodze

Dzien wczesniej dziewczyny, ktore tak bardzo zabiegalym abym je ze soba wzial do "Ameryki" wyraznie daly mi do zrozumienia, ze przyjechalem tu nie po to aby spac, tylko podrozowac. Choc Amadou zapewnia mnie caly czas, ze powinienem zostac jeszcze z 3 dni, to wiem ze w Lome nadszedl moj czas. Pora ruszac wnieznane.
Dzien rozpoczalem z samego rana jak zazwyczaj. Sniadaniem w barze Mamadou, bawiac sie z dzieciakami. Wiem, ze bedzie mi tego brakowalo. Naprawde przyzwyczailem sie do codziennego zycia plybnacego bardzo powoli. Lome wyraznie nie chce mnie wypuscic ze swych ramion. Mija godzina 10.00,  ruszam w strone glownej drogi laczacej panstwa Afryki Zachodniej. Kierunek - wschod, prosto do Beninu. Tym razen posiadajac orez w postaci przetlunaczonej prosby o podwozke: "Witam! Jestem studentem z polski i zawsze marzyłem aby zobaczyć Pański kraj ale jedyną możliwością jest autostop- Polska, gdzie miekszam, to nie raj i mam pieniądze tylko na jedzenie i wizy, jedyną opcją na podróż jest jazda z dobrymi ludźmi takimi jak Pan. Jeśli może mnie Pan podrzucić w kierunku XXXXX byłoby super. Niestety nie mówię po francusku. Dziękuję za Pańskie zrozumienie."
W tym momencie taksowkarze, ktorzy co chwile mnie zaczepiali z usmiechem na twarzy daja mi spokoj. Jeden z nich nawet probuje wreczyc mi 200CFA - odmowilem, po tym jak ujrzalem jego szyderczy usmiech. Jak mowi przyslowie "najpierw beda sie z Ciebie smialim potem beda probowali zwalczac". Idealnie pasuje do tej sytuacji. Widzac jak nie przejmujac sie krocze dalejprzed siebie, jeden z kierowcow postanowil sprobowac wytlumaczyc mi, ze autostop w Afryce nie jest mozliwy... Po czym widzac brak sensu konwersacji konczy slowami "niech Bog ma Cie w swojej opiece".
Zanim zlapie ten "odpowiedni" samochod mija troche czasu. Zatrzymuje sie kilka pojazdow, lecz nikt nie zmierza w strone Beninu. Zaczepia mnie pewien mlody gosc, ktory probuje mi pomoc. Tym razem byla ona szczera, jednak zapas wody jeszcze sie nie skonczyl, a ostatni posilek jadlem calkiem niedawno. Caly czas powtarza mi, ze najlepszym wyjsciem z calej sytuacji bedzie udanie sie do ambasady Francji, gdzie napewno mi pomoga. Moja podroz nie polega jednak na pojsciu na latwizne. Chce poznac kulture rozmawiajac z takimi ludzmi jak on.
W koncu dochodzimy do swiatel, gdzie postanawiam wyprobowac strategie podchodzenia do aut podczas postoju. To byl strzal w "10tke"! Jak tylko ujrzalem Beninskie tablice rejestracyjne podbiegam do samochodu, a kierowca wskazuje miejsce, okolo 20 metrow dalej, abym tam na niego poczekal. Po przeczytaniu notki bez zastanowienia wpuszcza mnie do srodka. Barry wracal do swojego domu w Cotonou. Calkiem niezle mowil po angielsku, a to za sprawa pobytu w Stanach. To dosc zaskakujace poniewaz tutaj to naprawde rzadkosc. Niezwykle ciezko dostac sie tutejszym do Stanow, czy Europy, a jesli wierzyc slowom Barryego koszt wizy to okolo 4000 ojro. Podroz do granicy z Beninemtrwa stosunkowo krotko, bo po niecalej godzinie znajdujemy sie na przejsciu granicznym. Moja wiza do 5 krajow dziala swietnie. Nie ma zadnych problemow z wyjazdem. Przy podbiciu wizy po stronie Beninu dostaje tylko standardowe pytania typu miejsce docelowe, gdzie zamierzam sie zatrzymac oraz numey auta, ktorym podrozuje. 
na te pytania nie mam zamiaru udzielic odpowiedzi, ale jak widac zwyczajne "messieur" wraz z usmiechem wystarcza na dopelnienie formalnosci i ruszac moge dalej. Droga nagle zmienia sie w blotniste bagnom a niejedno miejsce z glebokoscia kaluzy do kolan przyprawialo o gesia skorke. Wyobrazilem sobie wlasnie ulewny deszcz oraz samochodm ktory nagle gasnie na srodku. Oto glowna droga w Beninie do stolicy. Afryka. Po przybyciu na miejsce mialem zamiar szybko udac sie na droge w strone polnocy krajum aby przed zmrokiem rozlozyc namiot w jednej z rzydroznych wsi. Barry mial dla mnie inny plan. Ladujemy w jego mieszkaniu, gdzie poznaje zone oraz 3 wesolych dzieci, ktore na zamy wejsciu zaskakuja mnie skaczac i przytulajac sie do mnie. Zona Barryego podaje tradycyjne danie na wielkim polmisku, z ktorego jemy wszyscy wspolniem a sklada sie ono z Afrykanskiego ryzu, miesa, gotowanych jajek, cebulki oraz oczywiscie... chili. Choc danie w porownianiu z potrawami Togolanskimi nie wydaje sie tak ostre. Po posilku Barry koniecznie chce pokazac mi jeden ze swoich sklepow. Jest tu bardzo znanym krawcem. Jego ubrania sprzedawane sa nawet w Kongo. 
Wsklepie spedzamy 2 godziny poznajac codzienne trudy jego pracy. Lecz same stroje, ktore on produkuje ze spokojem mozna nazwac istnymi dzielami sztuki. Kazdy strojrozni sie od siebie krojem, kolorem, wzorami oraz uzytym materialem. Toprawdziwa uczta dla oczu.
Jakjuz wspomnialem Barry mial dla mnie plan... Jaki? Nie wiem, ale zapewnil mnie, ze o nocleg niemusze sie dzis martwic. Nie spodziewalem sie tego, co nastapilo pozniej. Barry przywiozl mnie w pewne miejsce. Pokazal luksusowy jak na tutejsze warunki pokoj. Tak wynajal specjalnie dla mnie pokoj w apartamencie. Moja podroz nabiera kolorow. Wystarczylo ruszyc sie z miejsca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz